piątek, 23 sierpnia 2013

Dwa domy Wojciecha Bobowskiego



Po opowieści o domowym śpiewaniu i o domu Słowa pora na historię o zmianie domu. Zmiana domu nie zawsze jest łatwa. Wymaga tworzenia na nowo, odnalezienia siebie. Nie jest łatwa zwłaszcza wtedy, gdy – jak w przypadku, o którym opowiemy dzisiaj – nie dokonuje się z własnej woli.

Pierwszy dom znajdował się gdzieś w siedemnastowiecznej Rzeczypospolitej. Przekazy źródłowe mówią o Lwowie, jakieś powiązania zapewne istniały także z Bobową, miejscowością położoną 30 km od Starego Sącza. Na obecnym etapie badań (który, po prawdzie, trudno nazwać w ogóle etapem) wielu rzeczy możemy się jedynie domyślać. Wojciech Bobowski, bo o nim tu mowa, wyniósł z tego domu świetne wykształcenie. Zapewne był zdolnym młodzieńcem, ale predyspozycje nie wystarczą: musiał mieć także możliwości ich rozwoju. Nie wiemy, gdzie się kształcił – czy odebrał tylko edukację domową, czy jednak trafił do jakiejś szkoły. Jeśli to drugie – znowu nie wiemy, czy miejscem tym było któreś z katolickich gimnazjów zakonnych, a może jakaś placówka ariańska. Spośród osiemnastu języków, jakimi w życiu władał, przynajmniej kilka poznał prawdopodobnie jeszcze tutaj. Odebrał też staranną edukację muzyczną. Posługiwał się powszechną ówcześnie notacją menzuralną i tabulaturową, a skoro potrafił zapisywać utwory przeznaczone na lutnię, prawdopodobnie umiał również na niej grać. Jego znajomość tych kwestii sugeruje niektórym, że był muzykiem zawodowym, być może w służbie Kościoła. Póki nie mamy źródłowych odpowiedzi (a być może nigdy nie będziemy ich mieli, bo brak źródeł w tej części Europy nie jest sytuacją rzadką), możemy snuć wiele domysłów. Młody Bobowski prawdopodobnie zapowiadał się świetnie. Może – kto wie – planował karierę akademicką albo dworską…

Jakiekolwiek miał plany, nie mógł przewidzieć rzeczywistości, która stała się jego udziałem. Porwany do niewoli przez krymskich Tatarów, znalazł się na dworze sułtana Murada IV, władcy otomańskiego imperium. Wydawać by się mogło – koniec perspektyw. „Zmiana domu” jest w tym przypadku na pierwszy rzut oka określeniem gorzkim i ironicznym. A jednak w świetle jego późniejszych losów jest to określenie całkiem usprawiedliwione.

To tam właśnie, w tym drugim domu, przebiegła większość jego intensywnego życia – powiedzielibyśmy – zawodowego. Musiał się wyróżniać: po pewnym czasie otrzymał funkcję zarządcy sułtańskiego skarbu, odbywał liczne podróże, służył jako tłumacz, miał styczność z polityką. Osiemnaście języków to liczba imponująca, ale być może trzeba by dodać tam jeszcze dziewiętnasty, prawdopodobnie najbardziej uniwersalny: muzykę.

To właśnie na polu muzyki Bobowski zasłużył się w sposób szczególny. Jego transkrypcje muzyki tureckiej są jedynymi w swoim rodzaju źródłami. Do zapisu tradycyjnych melodii używał europejskiej notacji menzuralnej – ale od prawej do lewej, ponieważ ówczesny język turecki wykorzystywał alfabet arabski. Kilka utworów zapisanych jest również w postaci tabulatury lutniowej. Tradycja zachowana w zapisach Bobowskiego niestety nie przetrwała próby czasu – przynajmniej do dziś nie udało się odnaleźć jej ustnej kontynuacji.

Spośród notowanych przez Bobowskiego utworów zachowało się również 14 psalmów, opartych na tzw. Psałterzu Genewskim, popularnym wśród kalwinistów. Psalmy przetłumaczone zostały na język turecki i dostosowane do miejscowej kultury muzycznej. Przy zapisach melodii znaleźć możemy również wskazówki dotyczące tamtejszych skal – makamów – do których można je dopasować. Nie wiemy, w jakich okolicznościach utwory te były wykonywane. Vladimir Ivanoff, założyciel i kierownik zespołu Sarband, wiąże ich powstanie ze współpracą Bobowskiego z holenderskim ambasadorem, kalwinistą, podejrzewając, że mogły być one prezentowane w pewnej tajemnicy podczas dyplomatycznych spotkań. Pracy nad przekładem i opracowaniem psałterza nigdy jednak nie dokończono, a ambasador został w niewyjaśnionych okolicznościach otruty. Podczas wczorajszego koncertu mieliśmy okazję usłyszeć kilka psalmów w opracowaniu Bobowskiego. Zespół Sarband wykonywał je w różnych wersjach językowych (polskiej, francuskiej i tureckiej), ale także w różnych wersjach muzycznych. Opracowanie tekstu polskiego czy francuskiego oparte było bowiem na innych skalach, strojach i temperacjach niż w wersji tureckiej. Zderzenie – czy może lepiej: spotkanie – dwóch kultur podkreślone było przez instrumentarium i maniery wykonawcze śpiewaków. Maria Skiba i Mustafa Dogan Dikmen śpiewali zupełnie inaczej – i chwała im za to; paradoksalnie kontrasty bywają dobrym sposobem na dopasowanie. Może jeszcze z czystej ciekawości chciałoby się usłyszeć nie tylko Polkę śpiewającą fragmenty tureckie, ale również Turka śpiewającego fragmenty polskie czy francuskie – chociaż w końcu przypadek Bobowskiego był właśnie jednostronny… Warto jeszcze zwrócić uwagę na instrumentalistów. Stronę „europejską” reprezentował Michał Gondko, mistrzowsko interpretujący muzykę lutniową. Dobrze byłoby usłyszeć go raz jeszcze – może z prowadzonym przez niego zespołem La Morra – na którymś z następnych festiwali. Po stronie tureckiej wystąpiło trzech muzyków: Celaleddin Biçer – kanun, ney; Ugur Isik - ajakli keman, Vladimir Ivanoff – instrumenty perkusyjne. 

Wojciech Bobowski znany był w swoim drugim domu jako Ali Ufki. Imię, które przyjął, związane jest znaczeniowo ze słowem „horyzont”. Niezwykła to postać, przekraczająca horyzonty; jak czytamy we wprowadzeniu do koncertu – wymyka się on jakimkolwiek klasyfikacjom i podporządkowaniom: nie (tylko) Polak, nie (tylko) Turek, nie (tylko) chrześcijanin, nie (tylko) muzułmanin. Jego życie – co potwierdzają pozostawione przez niego teksty – nie należało do łatwych, a jednak umiejętność odnalezienia się nawet w mało sprzyjających warunkach jest imponująca. Przychodzą tu na myśl słowa Chestertona o tym, że przygoda to niedogodność przeżywana we właściwy sposób, a niedogodność to przygoda przeżywana w sposób niewłaściwy. Ali Ufki byłby więc nie tylko człowiekiem horyzontów, ale także człowiekiem przygód. Przygody z nim związane bynajmniej się nie skończyły: czekają teraz na badaczy.

aut. Katarzyna Spurgjasz

3 komentarze:

  1. Małe sprostowanie.
    Maqamy, wymawiane jako "makamy", z tylnojęzykowym "k". Ale prawidłowa pisownia tego słowa to "maqam". To rodzaj modusów, elementów muzycznych, z której do tej pory jest konstruowana muzyka arabska. Wojciech Bobowski/Ali Ufki zapewne wzorował się na muzyce arabskiej, ponieważ w tamtych czasach i w tamtych regionach wpływy arabskie były bardzo silne (pewnie też dlatego przeszedł na islam).
    O maqamach można poczytać choćby na tej stronie: http://www.maqamworld.com/

    Ni

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za komentarz (mimo jego anonimowości). Pozwolę sobie jednak pozostawić tę pisownię - występuje ona w literaturze muzykologicznej zarówno w języku tureckim (najbliższym omawianym zagadnieniom), jak i angielskim czy niemieckim, wydaje się więc być przyjętą formą. Nie wiem, co Autor miał na myśli, pisząc o "tamtych regionach" i "wpływach arabskich" - Bobowski po dostaniu się do niewoli przebywał na dworze władcy imperium osmańskiego, więc powody jego przejścia na islam są dosyć oczywiste...

    OdpowiedzUsuń
  3. To może krótka i podpowiedź, i wyjaśnienie.
    Bobowski, przebywając na dworze sułtana tureckiego, przyjął islam. A skąd się tam wziął islam? Ano z wpływów arabskich. Islam narodził się na ziemiach arabskich. Koran nakazuje "nawracać" ludy innowiercze (i zawsze nakazywał): Ludy Księgi (chrześcijan i żydów) tylko przykładem, barbarzyńców (czyli innych) zaś również siłą (jak to kto dawniej i obecnie rozumie - to osobna historia). W dawnych czasach kraje arabskie były potęgą gospodarczą, stąd inne kraje chętnie przyjmowały ich wpływy. Musiało się to jednakże wiązać z przyjęciem islamu. Stąd, jak mniemam, na terenie sułtanatu tureckiego pojawił się islam, jeszcze przed Bobowskim.
    W ślad za islamem szła sztuka arabska (muzułmanie często określają się mianem Arabów, choć nie wszyscy muzułmanie są Arabami, choćby Indonezyjczycy nie są). Oczywiście, sztuka ta była adaptowana na potrzeby danych regionów, ale pewne podstawy pozostały. M.in. struktura muzyki arabskiej, jej maqamy i rytmika (co zresztą było słychać podczas tego koncertu - zarówno maqamy, jak i rytmy wygrywane na bębnie).
    Jeśli zaś chodzi o pisownię samego słowa. Mniemam, że może to być rodzaj błędu transkrypcji. Jak wcześniej napisałam, "q" w języku arabskim wymawia się jako tylnojęzykowe "k". Być może po prostu osoba pisząca transkrypcję napisała tak, jak usłyszała, czyli "makam", a potem to "poszło w świat". Być może również postąpiono tak w języku tureckim, skoro słowo ewidentnie pochodzi z języka arabskiego (i oznacza dokładnie to samo, co maqamy arabskie).
    Innym przykładem podobnych rozbieżności w transkrypcji może być choćby imię Muhammad/Mohammad, czy staroandaluzyjski, z czasów wpływów arabskich, taniec muwashshahat.

    Ni

    OdpowiedzUsuń

Wszystkich komentujących serdecznie prosimy o zachowanie zasad netykiety.