środa, 22 sierpnia 2012

Kłopot z chorałem?

Rozmaitość stylów i tradycji jest już stałym wyróżnikiem jarosławskiego Festiwalu. W pewnym sensie to jego może i najmocniejsza strona: bogactwo, żywotność, moc. Wszelka prezentowana na Festiwalu muzyka ulega tej presji. Musi uznać, że jest tylko jednym z wielu, równorzędnych ogniw wielkiego uniwersum Pieśni Naszych Korzeni.
Dotyczyć to będzie także chorału, który na Festiwalu jest od zawsze, przechodząc rozmaite mutacje i ewolucje praktyczno-stylistyczne, jakby pretendował do modelowego realizowania otwartej formuły festiwalowej.
Nie ukrywam, że w kolejnych edycjach festiwalowych (które śledzę w zakresie moich możliwości) narasta we mnie pytanie - a nawet, rzekłbym, wątpliwość: czy chorał to jedna z wielu 
muzyk? Czy też może być materiałem dla takich czy innych poszukiwań artystycznych?

Postawienie tego problemu zaostrza liturgia - macierzysta przestrzeń chorału. Jeśli jej źródło i szczyt, jakim jest Eucharystia, zamiast być uprzywilejowanym doświadczeniem jedności (co jest istotą jej natury), staje się ofiarą preferencji stylistycznych i rytualnych, to coś tu nie gra.
Ten sam niepokój rozciąga się i na wciąż trwającą na Festiwalu debatę o wykonanie chorału. W tym roku dochodzą nowe do niej elementy (polonizacja).
Każda różnorodność niesie podział. Ale i jedność jest tym wspanialsza, z im większej różnorodności wypływa.
Mocą, głównym przesłaniem liturgii - czyli też chorału - jest tęsknota za jednością - między Bogiem a ludźmi i między ludźmi nawzajem. Jeśli tak, troska o liturgię i chorał weryfikuje się doświadczaniem jedności. Wypływa z tego praktyczne i zasadnicze pytanie - na ile, zwiększając bogactwo form i stylistyki, służymy intensyfikacji jedności?
Sprawa to kluczowa w zglobalizowanym, pluralistycznym świecie, w którym coraz więcej indywidualizmu i zróżnicowań, będących skądinąd świetnym źródłem ekstremalnych wrażeń estetycznych. Ale czy o to chodzi?
Przynajmniej w liturgii - i w chorale - raczej chyba nie.
br. Bernard OSB


1 komentarz:

  1. Szczęść Boże, nie wiem, czy dobrze odczytałam myśl o. Bernarda, ale na wszelki wypadek chciałabym przypomnieć książkę H. Ursa von Balthasara "Prawda jest symfoniczna". On tam przeprowadził bardzo interesujące rozróżnienie między jednością i jednolitością... i pokazał, jak jednolitość wcale nie jest wymarzona w Kościele, a jedność wcale nie wymaga jednolitości. Ma tego świadomość także Sobór Watykański II (konstytucja Sacrosanctum concilium) i papież Benedykt XVI, którzy apelują o zachowywanie i pielęgnowanie czcigodnych starych rytów własnych. A nawet reforma liturgiczna po Soborze Trydenckim, mimo silnego centralizmu i ujednolicania, pozostawiła tradycyjne ryty zakonne i lokalne! Warto o tym wszystkim pamiętać, i nie zapominać o ponurych konsekwencjach wszelkiego kulturowego, religijnego i narodowego glajszachtowania, które pod różnymi sztandardami, czerwonymi, brunatnymi i wszelkimi innymi, zaciążyło nad całym wiekiem XX, odbierając ludziom ich tożsamość - w imię jedności narodowej, państwowej, społecznej... I dlatego reaguję na takie postulaty z niepokojem. Dla mnie jedną z najcenniejszych wartości Festiwalu PNK jest właśnie to, że przyczynia się do odradzania się różnorodnych tradycji kulturowych, religijnych, narodowych. I właśnie dzięki temu buduje jedność - bo naprawdę czuć jedność mogą tylko ludzie, którym nie odbiera się ich tożsamości i wolności.

    OdpowiedzUsuń

Wszystkich komentujących serdecznie prosimy o zachowanie zasad netykiety.