piątek, 24 sierpnia 2012

The School of Night: Pieśni Johna Dowlanda, księga druga

Pieśń nocy. Napisana w nocy, przynajmniej metaforycznej, w czasie zagrożenia i niełaski. Wykonana w nocy, już tej bardziej dosłownej, przy delikatnym świetle świec. Noc wydobywa kontrasty i osłabia je jednocześnie. Światła jest niewiele, głosy są cichsze, ale czasami dzięki temu można zobaczyć szczegóły, które za dnia pozostają niedostrzegalne.

Głos jednej kobiety rozmawia z głosem jednej lutni. Dopełniają się wzajemnie w swojej delikatności i słodyczy. Niektórzy zarzucali im monotonię, brak wyrazistości, wydobywania emocji czy nawet korzystania z retoryki muzycznej. Wyrazistość i emocjonalność niekoniecznie musi się jednak wiązać ze szczególnym podkreślaniem zróżnicowania. Oczom przyzwyczajonym do ciemności nocy wystarczy małe światełko, zbyt intensywne mogłoby oślepić. Podobnie było i z pieśnią, z której cisza nocy wydobywała najdrobniejsze niuanse uczuć. Lekkość, z jaką dotykane były zarówno struny lutni, jak i struny głosu, miejscami wydawała się kontrastować z emocjami zawartymi w tekście. Być może jednak to dzięki niej całość cyklu zyskiwała niezwykłą spójność.
Jedyne, czego mogło brakować, to tłumaczenia tekstów - poza ogólnym sensem trudno było zrozumieć poszczególne zwrotki pieśni, a warstwa tekstowa odgrywa przecież w tych utworach niebagatelną rolę. 

Kontekst powstania utworów, epoka, warstwa muzyczna mogły na pierwszy rzut oka wydać się mało powiązane z repertuarem innych koncertów tegorocznego festiwalu. To żaden zarzut, nie wszystko przecież musi być powiązane. Ale jeśli przyjrzeć się bliżej, odnajdujemy pewne podobieństwa. Oto kolejny raz słyszymy pieśni ocalenia - tym razem nie od zapomnienia, potępienia czy nieszczęśliwego wypadku. Tu kontekst (a przynajmniej jedna z jego wersji) jest bardzo jasny: pieśni napisane po to, by przebłagać królową Elżbietę i uzyskać ułaskawienie dla skazanego na śmierć chlebodawcy Dowlanda - drugiego hrabiego Essex. Pieśni pełne aluzji, uczuć, piękna po prostu, które tym pięknem miały sprawić, żeby wyrok został cofnięty. Język polski używa słowa „zachwycać”, języki romańskie wiążą oczarowanie ze śpiewem właśnie: incantare, encantare, enchanter to dosłownie tyle co za-śpiewać, w-śpiewać.
Pieśni ocalenia pierwszy raz tak wyraźnie nie spełniają swojej roli. Ocalenie od zapomnienia zależy od kolejnych przypominających, ocalenie od potępienia jest tylko w mocy Boga, ocalenie od pożaru (w wykonywanej przez Sequentię pieśni o cesarzu Ottonie) również podobno się powiodło. Tu wiemy, że było inaczej. Second Booke of Songs Dowlanda najprawdopodobniej wcale nie dotarło do uszu królowej, podobno nie bez wpływu pewnych dworskich stronnictw, w każdym razie historia hrabiego Essex skończyła się tragicznie. Pozostały po nim pieśni - jak po wszystkich bohaterach tych mniej lub bardziej udanych historii ocalenia - urzekające swoim pięknem. Znany z imienia i nazwiska autor pełni tu trochę rolę, w jakiej przyzwyczailiśmy się widzieć anonimowych twórców ballad dawnych wieków, paradoksalnie przypominając nam może, że wszyscy oni byli konkretnymi osobami swojego miejsca, czasu i sytuacji.

Na koniec jeszcze jedno nawiązanie, które kojarzyć się może z programem festiwalu - wykorzystanie tekstów liturgicznych, króciutkich fragmentów łacińskich w siódmej i ósmej pieśni cyklu. To już nie kontrafaktura czy całościowe opracowania, to zabawa konwencją, łącząca jakby mimochodem sacrum i profanum, błyskotliwa w swoim efekcie:

Then sit thee down, and say thy Nunc dimittis,
with De profundis, Credo, and Te Deum,
Chant Miserere for what now so fit is,
as that, or this, Paratum est cor meum...


aut. Katarzyna Spurgjasz

fot. Marcin Mitus

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wszystkich komentujących serdecznie prosimy o zachowanie zasad netykiety.